Wyczół i Malcz w Akademii
Wyczół i Malcz w Akademii
Jednym z ważniejszych osiągnięć Juliana Fałata w obszarze szkolnictwa artystycznego była reforma krakowskiej Szkoły Sztuk Pięknych. Dla tej niełatwej sprawy porzucił on intratną posadę na berlińskim dworze Wilhelma Hohenzollerna. Był tam nie tylko malarzem scen myśliwskich, dokumentującym cesarskie polowania, ale rodzina Hohenzollernów darzyła go szacunkiem i przyjaźnią. Cesarstwo oboje są mi niezmiernie przyjaźnie usposobieni, jak również i całe otoczenie. Mam uczucie czasami, że jestem w domu najlepszego przyjaciela. (...) Uważam ten cały stosunek jako wielki mój los wygrany w życiu – pisał w liście do brata Stanisława.
W 1895 roku Fałat przybył do Krakowa, aby objąć kierownictwo SSP po – zmarłym dwa lata wcześniej – Janie Matejce. Przyszło mu zmierzyć się z legendą i pamięcią o wyjątkowej postaci w historii XIX-wiecznego malarstwa polskiego. W Pamiętniku zanotował: Zapał do sztuki i do historii rozniecało w duszach najmłodszej generacji nazwisko Matejki, podawane z ust do ust z szacunkiem i nadzwyczajną czcią. Wszyscy pozostawaliśmy pod urokiem jego sztuki, podziwianej i sławionej na wystawach światowych, byliśmy dumni, że skromny artysta-malarz jest chwałą całej Polski, jako mocarz sztuki.
W połowie lat 90. XIX wieku Fałat był już malarzem rozpoznawalnym, miał na swoim koncie wiele sukcesów zarówno artystycznych (nagrody, wyróżnienia i medale na międzynarodowych wystawach sztuki), towarzyskich, jak i zawodowych. Należał do ludzi energicznych i przebojowych. Nie bał się nowych wyzwań i konsekwentnie podejmował trudne, acz odważnie decyzje. Tak też było w przypadku krakowskiej szkoły. Artysta – nie bez sprzeciwu części krakowskiego środowiska – podjął się kierowania tą jedyną na ziemiach Rzeczypospolitej publiczną szkołą artystyczną. Decyzja ta była szeroko komentowana w prasie, nie tylko polskojęzycznej. Fałat budzi w nas najpiękniejsze nadzieje. Przynosi on z jednej strony zapał, znajomość nowych kierunków, mistrzowską technikę; z drugiej strony doświadczenie, światowy takt, umiarkowanie, dzięki któremu zdoła stopniowo i mądrze podnosić artystyczny poziom naszej szkoły. Jest on w tym wieku, w którym się zasłużonej instytucji nie burzy, ale uszlachetnia ją i wywyższa – odnotowano na stronach krakowskiego „Czasu”. Z różnych stron i środowisk napływały też szczere gratulacje. W imieniu grona pedagogicznego SSP złożył je Władysław Łuszczkiewicz: Cieszę się wielce, że osierocona przez śmierć mistrza Matejki instytucja, której od lat tylu służę, zyskuje nowego przewodnika w osobie tak utalentowanego artysty. Śmiem oznajmić Wielmożnemu Panu, że znajdziesz naszą korporację nauczycielską gotową do dzielenia trudów pod tak znakomitem Twem kierownictwem. (...) z całego serca powodzenia na nowem stanowisku i tego szczęścia, jakie mię spotkało, zjawieniem się w szkole utalentowanych uczniów.
Podejmując się kierowania Szkołą Fałat zamierzał przekształcić dotychczasową placówkę (skupioną na nauczaniu w duchu malarstwa historycznego o patriotyczno-narodowym wydźwięku) w nowoczesną instytucję oświatową, kierowaną i kształcącą zgodnie z najnowszymi tendencjami i prądami w sztuce europejskiej. Miał świadomość czekających go trudności, jednak poczucie że w kraju pracuje, i że opinia ogólna jest po mojej stronie były wystarczającymi impulsami, by to wyzwanie podjąć. Od początku swojej dyrektury myślał o programowej reformie szkoły, mającej na celu przede wszystkim podniesienie poziomu kształcenia poprzez równoległe rozwijanie twórczej samodzielności, doskonalenie umiejętności warsztatowych i zdobywanie wiedzy technologicznej. Do realizacji tego zamierzenia wykorzystał wiele narzędzi, a do nadrzędnych należało wprowadzenie zasady wolności i akademickiej autonomii, której gwarantami byli nowo zatrudnieni wybitni artyści przełomu wieków. Zaczął od trudnych decyzji i zmian personalnych. Restrukturyzację zainicjował spensjonowaniem części kadry profesorskiej i równoczesnym zaangażowaniem polskich artystów rozsianych po europejskich ośrodkach sztuki, obytych w świecie i zaznajomionych z aktualnymi kierunkami i współczesnymi trendami. Fałat nie poprzestał na zmianie profilu kształcenia, dążył do nadania szkole statusu wyższej uczelni artystycznej. Wykorzystał reformę szkolnictwa w habsburskiej monarchii, własne kontakty towarzyskie, polityczne i społeczne oraz splot różnych sprzyjających okoliczności. W wyniku jego starań, cesarz Franciszek Józef wydał rozporządzenie (26 lutego 1900), na mocy którego krakowska Szkoła Sztuk Pięknych uzyskała status wyższej uczelni artystycznej w randze akademii.
Istotą fałatowskich zmian było wprowadzenie nowych katedr i oddziałów bezpośrednio powiązanych z kreującymi ich program profesorami. Jednymi z pierwszych, których dyrektor Fałat zatrudnił w Szkole Sztuk Pięknych byli jej dawni uczniowie – Leon Wyczółkowski (1852–1936) i Jacek Malczewski (1854–1929). Dla Wyczółkowskiego krakowska SSP była trzecim (po Warszawie i Monachium) etapem jego artystycznej edukacji. Kiedy latem 1877 roku przyjechał do Krakowa i został przyjęty do klasy Jana Matejki, miał już na swoim koncie srebrny medal Bawarskiej Akademii Sztuk Pięknych w Monachium. Pod wieczór już przybył do mnie młody artysta malarz Wyczółkowski, który bardzo miłe zrobił na mnie wrażenie; jest skromny, ma ognistą wyobraźnię i wszelkie pozory bardzo dobrego młodzieńca – zanotował w pamiętniku Marian Gorzkowski, sekretarz Szkoły i osobisty Jana Matejki, pod datą 23 sierpnia 1877 roku. Mistrz i dyrektor SSP nie tylko cenił talent swojego nowego ucznia, ale bardzo go polubił i udzielał mu wszechstronnego wsparcia (m.in. Wyczółkowski przez cały okres nauki, lata 1877–1879, mieszkał w domu Matejki przy ul. Floriańskiej). On sam także wypowiadał się o swoim Mistrzu z wielkim uznaniem: Matejko – potęga, moc, siła, koło niego dawne malarstwo zbladło. To Jan Matejko zaszczepił w Wyczółkowskim zainteresowanie przeszłością i poszukiwanie jej śladów, czego przejawem są choćby przedstawienia zabytków architektury i historycznych artefaktów. Po studiach wyjechał z Krakowa (mieszkał w Warszawie, malował w Ukrainie), by do niego powrócić w październiku 1895 roku, kiedy to – obok Teodora Axentowicza – otrzymał angaż do Szkoły Sztuk Pięknych, będącej pod nowym dyrektorem Julianem Fałatem. Wyczółkowski zaczął pracę w Szkole od stanowiska prowizorycznego nauczyciela malarstwa, po niespełna czterech latach – w lutym 1899 roku – awansował na profesora (z uposażeniem wg VIII grupy), a w następnym roku dołączył do grona profesorów zwyczajnych.
Uczniowie i studenci z entuzjazmem przyjęli nowego wykładowcę. Jan Skotnicki wspominał: Ten profesor i artysta cieszył się u wszystkich najwyższą sympatią (...). Wyczół był to typ ascety, mnicha pracownianego, którego eremem była pracownia. Od rana do nocy, a często i w nocy, robił przy sztalugach jakieś eksperymenty i poszukiwania. Kiedy pracował stawał się młodzieńcem pełnym zapału i energii. Niektórzy zwracali jednak uwagę, że ten znakomity artysta, nie do końca dobrze radził sobie jako pedagog. Leon Kowalski (zaczynał naukę w SSP za Matejki, kończył pod Fałatem) zanotował po latach: Byłem u niego parę razy w pracowni i też poddałem się urokowi, tej jakiejś lawie rozżarzonej kolorów i mocnego rysunku. Spotkał mnie jednak, jak i wielu innych, pewien zawód. Wyczółkowski aczkolwiek doskonały artysta i wielki talent, jako profesor nie miał wiele do powiedzenia uczniom. (...) Korekta prof. Wyczółkowskiego sprowadzała się do paru komunałów (...). Nic się nie słyszało natomiast o proporcjach, walorach, modelacji i innych szczegółach (...). Podobny obraz Wyczółkowskiego – nauczyciela nakreślił Zygmunt Kamiński: Artysta obdarzony wyjątkową wrażliwością plastyczną, o bardzo bezpośrednim i mocnym odczuwaniu natury, świetny technik i niestrudzony poszukiwacz w dziedzinie środków wypowiedzi w malarstwie i grafice artystycznej, zamiłowany pejzażysta, portrecista i malarz martwej natury, organizacja duchowa bardzo emocjonalnie uczuciowa i subtelna, w nauczaniu był dziwnie nieporadny i zagubiony. Bo jakże tu (...) uczyć intymnych, lirycznych wzruszeń i przeżyć na widok cudów otaczającego piękna natury, (...) uczyć dostrzegania nieuchwytnego, ulotnie przemijającego. Mimo to, pracownia malarstwa prowadzona przez Leona Wyczółkowskiego należała do najbardziej obleganych przez uczniów i studentów. Wielu, mimo chęci nauki pod jego okiem, nie mogło jej tam podjąć.
W Szkole i Akademii artysta zaprzyjaźnił się z kilkoma profesorami (Fałat, Laszczka, Malczewski, Pankiewicz), choć zdarzały się też sytuacje konfliktowe, jak pojedynek na szable z Józefem Mehofferem. Wyczółkowski był wobec innych serdeczny i koleżeński, a jego otwartość i chęć niesienia pomocy nieraz graniczyła z naiwnością, często wprowadzając go w kłopoty natury finansowej.
Kiedy w ASP wybuchły strajki studentów poparte przez część grona profesorskiego, Leon Wyczółkowski próbował załagodzić spór szukając alternatywnych rozwiązań (np. z uwagi na ciasnotę panującą w pomieszczeniach zasugerował podział studentów na grupy). Przejął także obowiązki rektora bezpośrednio po Julianie Fałacie i piastował ten urząd do przejścia na emeryturę w listopadzie 1911 roku. Dobre relacje pomiędzy artystami trwały nieprzerwanie do końca życia Fałata. Racz przyjąć z szczerego serca przesłane Ci życzenia z okazji wysokiego odznaczenia jakie zasłużenie Ci się należy. Miej mnie za wytłumaczonego, że nie uczestniczyłem osobiście w hołdzie złożonym Ci z tego powodu, biorąc pod uwagę mój wiek i stan zdrowia po przebytej ciężkiej chorobie. – Niechaj Ci Bóg pozwoli nadal pracować w Sztuce. Z serdecznym uściskiem Leon Wyczółkowski – napisał malarz z Krakowa w liście wysłanym do Juliana Fałata w 1928 roku.
Przez moment wydawało się, że Wyczółkowski powróci jeszcze na krakowską ASP. Kiedy w 1923 roku utworzono odrębną (obok istniejących: malarstwa, rysunku i rzeźby) szkołę grafiki z etatem dla profesora tej dyscypliny twórczej, w naturalny sposób widziano na jej czele utytułowanego grafika. Grono Profesorskie z rektorem Adolfem Szyszko-Bohuszem zaproponowało kierowanie nową szkołą Wyczółkowskiemu. Jednak, liczący już ponad siedemdziesiąt lat artysta odmówił. Na wniosek ogólnego zebrania profesorów krakowskiej Akademii, z dnia 24 kwietnia 1929 roku, Ignacy Mościcki, prezydent Rzeczypospolitej nadał Leonowi Wyczółkowskiemu tytuł profesora honorowego. Artysta swoją akademicką przygodę zakończył jednak dopiero w połowie lat 30. w Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie, gdzie przez dwa lata kierował katedrą grafiki.
Wyczółkowski poznał Jacka Malczewskiego w 2. połowie lat 70. XIX wieku, kiedy to obaj kształcili się w krakowskiej Szkole Sztuk Pięknych pod czujnym okiem Jana Matejki. Wówczas przylgnęły do nich studenckie przezwiska Wyczół i Malcz. Temu pierwszemu tak się to spodobało, że zaczął w ten sposób podpisywać swoje prace. Jacek Malczewski nawet najmniejsze kompozycje sygnował pełnym brzmieniem nazwiska i inicjałem imienia.
Malczewski edukację w krakowskiej SSP rozpoczął w roku szkolnym 1872/1873, najpierw pod kierunkiem Władysława Łuszczkiewicza i Feliksa Szynalewskiego, a od 1875 był w oddziale kompozycji prowadzonym przez Jana Matejkę, którego ten widział nawet jako swojego następcę. W Synu pańskim, da Bóg doczekać, doczekam się kontynuatora własnego imienia – napisał Matejko w liście do Juliana Malczewskiego, ojca Jacka. W 1876 roku, za namową Adolfa Dygasińskiego, Jacek Malczewski wyjechał do Paryża i przez rok uczęszczał do pracowni Henriego Lehmanna w jego prywatnej szkole artystycznej, by na kolejne dwa lata wrócić do Matejkowskiej majsterszuli. Malczewski, niespokojny duch, ciągle w rozterkach dotyczących wyboru właściwej drogi twórczej, poszukujący artystycznej swobody, dość szybko skonfliktował się z mistrzem i ostatecznie w 1879 roku opuścił krakowską Szkołę Sztuk Pięknych.
Ponownie zagościł w jej murach po 17 latach, kiedy to Julian Fałat zaproponował mu posadę – zastępstwo w oddziale rysunków, a Grono Profesorskie na swoim posiedzeniu 24 października 1896 roku oficjalnie powitało Jacka Malczewskiego – zaszczytnie znanego w kraju malarza. W następnym roku akademickim został mianowany prowizorycznym nauczycielem rysunków, a od lipca 1899 roku profesorem nadzwyczajnym tego przedmiotu. Prowadził wówczas szkołę rysunku z wolnej ręki, cieszącą się dużym zainteresowaniem wśród kandydatów. Malarz Jan Skotnicki tak wspominał swoją decyzję z 1899 roku: Jadąc z Petersburga do Krakowa marzyłem o wstąpieniu do klasy Jacka Malczewskiego, malarza, który w niczym nie był podobny do rosyjskich, a który tak mnie interesował, miał bowiem opinię świetnego rysownika i umysłu filozoficznego. (...) Przed zapisaniem się do jego pracowni chciałem jeszcze raz sprawdzić, czy robię dobry wybór. Zaszedłem na wystawę do Sukiennic i stanąłem wobec dwóch wielkich płócien: „Malarczyka” i „Błędnego koła”. (...) „Błędne koło” zdecydowało, żem tego samego dnia był u Malczewskiego w jego prywatnym mieszkaniu. (...) Na drugi dzień stawiłem się w pracowni, by rozpocząć pracę pod jego kierunkiem. Natomiast malarz Marian Trzebiński napisał po latach: Gdy zimą 1898 roku zapisałem się do krakowskiej Szkoły Sztuk Pięknych, szkoła pod nowym kierownictwem zaczynała nabierać barwy. Uczniów było dużo – z górą setka. Z nowych profesorów oprócz Axentowicza i Wyczółkowskiego przybył jeszcze Jacek Malczewski, którego opinia publiczna narzuciła szkole, taką bowiem świetną markę miał Malczewski w Krakowie.
Istotą prowadzonych przez Malczewskiego zajęć były ćwiczenia i doskonalenie rysunku. Szczególnie ważny był dla niego rysunek z antyku. Nic tylko rysunek i rysunek – wspominał Eugeniusz Geppert. Jednak wielu artystów, którzy zetknęli się z Malczewskim w Szkole lub Akademii zwracało uwagę na atmosferę panującą w jego pracowni, na zajęcia nakierowane poza ciemną salę ćwiczeń i wiedzione w niej rozmowy: Często zdarzało się, że Malczewski przychodził na kurs i nie prowadził korekty. Zagadnięty przez kogoś wpadał w ferwor i rozprawiał z nami o sztuce, o Polsce, o Bogu, o ludzkości, o naturze, a mówił tak ciekawie, żeśmy stali wsłuchani w jego słowa, oniemiali wobec jego wiedzy i umysłu.
Malczewski w różnych kwestiach nie zgadzał się z dyrektorem Fałatem. Podłożem narastających napięć były z jednej strony kwestie programowe (zmniejszenie liczby godzin rysunku z odlewów antycznych), z drugiej stosunek obu twórców do c.k. monarchii. Fałat postrzegany był jako lojalista – ciągle powtarzający: A co Najjaśniejszy Pan na to powie?, natomiast w Malczewskim narastał sprzeciw wobec wiedeńskiej administracji. Czarę nieporozumień przelały trudności związane z opalaniem prywatnych pracowni zlokalizowanych w budynku Akademii podczas przedłużającej się zimy 1900 roku. Mój Jacku! Może po raz ostatni w takiej formie przemawiam do Ciebie, gdyż na Twoje pismo powinienem inaczej odpowiedzieć. Lecz szanuję Cię i kochając i nareszcie pamiętny przeszłości wybieram tę formę dawną, przyjazną. Wszystkie pracownie prywatne profesorów stworzyłem ja jako dyrektor li tylko z mej dobrej woli. Do tego nie obowiązuje mnie ani Wiedeń, ani żaden statut. Chcąc tylko wyrównać małe pensje profesorów, wykombinowałem te pracownie. Ponieważ zima tego roku wcześniej się rozpoczęła i brakuje obecnie węgla więc wstrzymałem opalanie prywatnych pracowni z węgli szkolnych i poleciłem, aby każdy z profesorów zrobił tę małą ofiarę i opędził tych kilka tygodni opalanie z własnych kosztów. Moją pracownię opalam również swym kosztem. Resztę węgli muszę poświecić zupełnie salom, gdzie uczniowie pracują. Zatem zechciej zrozumieć sytuację, a jeżeli nie zrozumiesz, to uczyń to, co Ci dyktuje twoje pojęcie o tej sprawie. Twój zawsze Juljan Fałat. Kraków, 13 marca 1900.
1 października 1900 roku Jacek Malczewski złożył rezygnację z pracy. Powrócił do gmachu przy placu Matejki jedenaście lat później (po emerytalnym spensjonowaniu Fałata) jako profesor zwyczajny malarstwa i do przejścia na emeryturę (1922) prowadził szkołę główną malarstwa. W latach poprzedzających wybuch I wojny światowej dwukrotnie piastował funkcję rektora. Wówczas to zrozumiał, z jakimi problemami administracyjnymi musiał borykać się Fałat i sam rozważał rezygnację z tego urzędu. Wyobraź sobie, że w Grandzie wczoraj trafiłam na całą bandę akademicką. (...) Malczewski obłudny jak pajac, wygląda pelerynę czerwoną podszytą jak torrero! Warjat. Zaraz po Wielkanocy podaje się do dymisyj. Mówi, że teraz rozumi co za życie miałeś!, że postępowali jak szewcy z Tobą – pisała Maria Fałatowa w liście do męża we wrześniu 1912 roku. W czerwcu 1929 roku Grono Profesorów ASP jednogłośnie podjęło uchwałę o nadaniu Malczewskiemu, z nowym rokiem akademickim, tytułu profesora honorowego w uznaniu jego zasług jako profesora Akademii i jego wielkiej twórczości artystycznej. Tytułu nie odebrał, zmarł 8 października. Postacią zupełnie wyjątkową, osobistością najzupełniej jedyną w szeregu nazwisk figurujących na liście nauczycieli Akademii, był wielki malarz polski, najpiękniejszy, najserdeczniejszy, najlepszy człowiek i artysta, ogniskujący w sobie najcenniejsze wartości twórcy, poeta i malarz w jednej osobie, niezapomniany, wspaniały i kochany Jacek Malczewski! – wspominał profesora Zygmunt Kamiński, jeden z jego uczniów.
Zarówno Wyczół, jak i Malcz odcisnęli wyraźne piętno na kilku pokoleniach absolwentów Szkoły i Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie. Przygotowali ich nie tylko do znakomitej pracy artystycznej, uwrażliwili na piękna otoczenia, ale także zaszczepili w nich umiłowanie tradycji i gotowość do budowania pomyślności Rzeczypospolitej.
Teresa Dudek Bujarek
Muzeum Historyczne w Bielsku-Białej – Fałatówka w Bystrej, ul. Juliana Fałata 34
niedzielne spotkania dyskusyjne, godz. 10.00:
- 3 września 2023 – Wyczół i Malcz w Akademii, prowadzenie Teresa Dudek Bujarek
- 5 listopada 2023 – W listach i obrazach – o artystycznych kontaktach Juliana Fałata, prowadzenie Ewa Kubieniec
dojazd we własnym zakresie linią nr 57,
z dworca autobusowego w Bielsku-Białej odjazd o godz. 9.40, powrót z Bystrej godz. 12.19